Dziś będzie zmysłowo. W najnowszej relacji z
Nowych Horyzontów Michał Walkiewicz zmienia Kubę Popieleckiego i recenzuje "
Bo we mnie jest seks"
Katarzyny Klimkiewicz, czyli filmową biografię
Kaliny Jędrusik. Przypominamy też jego canneńską recenzję erotycznego dramatu
Jacques'a Audiarda – "
Paryż, 13. dzielnica".
***
Kalinowe serce
recenzja filmu "
Bo we mnie jest seks", reż.
Katarzyna Klimkiewicz Na rodzimym, popkulturowym firmamencie
Kalina Jędrusik nie mieni się wprawdzie takim blaskiem jak papież czy Orły Górskiego, ale w bezchmurną noc i tak da się ją dostrzec. Rzucając kamieniem, traficie w jej domorosłego biografa, a nostalgia wygładziła krawędzie wspomnień do tego stopnia, że równie dobrze mogłaby dotyczyć Królowej Bony. Nic dziwnego, skoro przez niemal dwie dekady
Jędrusik była figurą skrojoną na społeczne zamówienie – grzesznicą i świętą splecionymi w wiecznym klinczu. W poświęconym jej filmie
Katarzyny Klimkiewicz zza parawanu narodowych fantazji wyłania się jednak kobieta. Ups.
Na esencjonalne w każdej filmowej biografii pytanie: jaka była Zuzanna Iksińska?, Klimkiewicz odpowiada przekornie: była taka, jak sobie życzyliśmy; była tą, którą usypaliśmy sobie z marzeń o "polskiej Marylin Monroe" oraz peerelowskim wampie. Ale była też kimś, kto wysunął dłoń z szufladki i rozpruł uszyte na miarę kostiumy. Zamiast opowiadać jej losy od kołyski aż po grób, reżyserka skupia się na momencie największej chwały i zarazem chwili niezawinionego upadku. Nie bez przyczyny
Jędrusik poznajemy w zenicie popularności Kabaretu Starszych Panów. Gdy po odrzuceniu awansów szefa artystka staje się personą non grata w publicznej telewizji, świadomość moralnej racji nie zwalnia jej z konieczności wyciągnięcia wniosków. Te zaś są ponure – nawet obyczajowa transgresja może być polem nieustannej, patriarchalnej kontroli. A bohaterkę do parteru sprowadzają tu wszyscy, od męża
Stanisława Dygata (
Leszek Lichota) przez kochanka Lucka (
Krzysztof Zalewski) po wspomnianego dyrektora telewizji, Molskiego (
Bartłomiej Kotschedoff).
Klimkiewicz ma na koncie dwa filmy, w których podobny rodzaj opresji staje się katalizatorem emancypacji. W "
Hanoi-Warszawie" spotyka to młodą Wietnamkę uzależnioną ekonomicznie i emocjonalnie od narzeczonego. W "
Zaślepionej" – pełną niezwerbalizowanych resentymentów oraz uprzedzeń inżynierkę lotnictwa uwikłaną w romans z Algierczykiem.
Kalinę Jędrusik, która tańczy i śpiewa w swingującej rzeczywistości lat 60., na pozór niewiele łączy z tymi kobietami. Całość ogląda się momentami jak superbohaterskie origin story, powtarza się w filmie ujęcie
Jędrusik zmierzającej dziarskim krokiem w stronę kamery, a jej przemiana rozpisana jest na coraz jaskrawsze akty rebelii. Ale przecież i ta rzeczywistość ma swój mroczny rewers – zamiast z "
Niewinnymi czarodziejami" kojarzy się wtedy z płótnami
Edwarda Hoppera. On też lubił marazm przy kuchennym stole i ludzi przypominających owady w bursztynie.
Chociaż sporo intrygujących konceptów zostaje tu na papierze (surrealistyczne zderzenie bohaterki ze spersonifikowaną, katolicką moralnością to inscenizacyjny strzał w kolano), a niektóre wątki rozłażą się w szwach (postać
Jędrusik rezonuje tak mocno z obecnym klimatem polityczno-społecznym, że dyrektor Molski staje się chodzącą tautologią), film
Klimkiewicz pozostaje fascynującym zapisem snu o epoce.
Całą recenzję Michała Walkiewicza można przeczytać TUTAJ. ***
Seks w wielkim mieście
recenzja filmu "
Paryż, 13. dzielnica", reż.
Jacques Audiard Make love, not war. Kiedy ostatni raz gościliśmy w paryskiej 13. dzielnicy, jej gospodarze mieli w dłoniach karabiny, na czole bandany, zaś w oczach żądzę mordu. Tym razem spacerujemy po niej z nestorem francuskiego kina,
Jacques'em Audiardem, więc nastroje są raczej pacyfistyczne. Choć, mówiąc szczerze, wciąż minorowe. Jego świetny, erotyczny dramat o ludziach, którzy obchodzą się z miłością jak dzieci z zapałkami, to studium relacji niemożliwych. Ogląda się go z sercem w przełyku – nie tylko dlatego, że po ponadrocznych wakacjach w pandemicznej otchłani wszyscy jesteśmy złaknieni bliskości.
Audiard ma na koncie filmy z tak odmiennych porządków – od "
W rytmie serca", czyli wybitnego remake'u "
Palców"
Jamesa Tobacka, przez naturalistyczny dramat więzienny "
Prorok", po rewizjonistyczny i tragikomiczny western "
Bracia Sisters" – że zawstydza większość reżyserów, których twórczość zbudowana jest z formalno-tematycznych przewrotek. Tym razem – przenosząc we francuskie realia powieść graficzną "Killing and Dying" Adriana Tomine'a – ląduje w monochromatycznym, paryskim labiryncie, który z lotu ptaka wygląda niczym jedna z grafik Franka Stelli. Kamera spada na ten świat z boskich wysokości, lecz pomijając wspomniany zabieg,
Audiard nie jest facetem, który będzie opowiadał o ludziach kilka dekad młodszych od siebie z nieznośnym, artystycznym protekcjonalizmem. Empatia? Tak. Czułość? Oczywiście. Zafrasowany papa, który z palcem przytkniętym do czoła duma nad komunikacyjną aporią i zatomizowanym społeczeństwem? Zły adres.
Pracownica call center Emille (
Lucie Zhang), doktorant i nauczyciel angielskiego Camille (
Makita Samba) oraz wieczna studentka Nora (
Noemie Merlant) uderzają w siebie niczym komety, spalają się w aktach miłości, namiętności bądź frustracji (niepotrzebne skreślić, chodzi o seks), po czym odbijają w przeciwną stronę z równie dużą mocą. To jeden z tych filmów, w których bohaterom nie pomaga Bóg z maszyny oraz Przypadek jako ostateczna instancja pogubionego scenarzysty – na swoje (nie)szczęście pracują sami.
Audiard napisał tekst wraz z
Leą Mysius oraz
Celine Sciammą, co mówi wiele w tym kontekście – ta pierwsza autorka ma na koncie doskonałą "
Avę", w której dorosłość krystalizuje się przed oczyma nastoletniej bohaterki jako szereg niemożliwych do zaspokojenia, emocjonalnych potrzeb; ta druga wyreżyserowała "
Portret kobiety w ogniu", w którym miłość działa jak pole grawitacyjne na pstryczek. Obydwie wzbogacają wizję
Audiarda o wyjątkowy rodzaj autorskiej wrażliwości. I to głównie dzięki temu tercetowi rozterki bohaterów i bohaterek filmu nie sprawiają wrażenia publicystyki na temat "emocjonalnej izolacji millenialsów", czy czegoś równie idiotycznego.
Całą recenzję Michała Walkiewicza można przeczytać TUTAJ.