ale mam niesamowitą słabość do dla niektórych zbyt farsowych komedii z L. de Funesem jako żandarmem, w ogóle do L. de Funesa. On elektryzował publiczność, gdy pojawiał się na planie, wszystko się zmieniało, na korzyść, ale też kierunkowo, trochę tak własnie farsowo, a dość rzadko jego komedie nabywały takiego wymiaru wyrafinowanej komediowości, np. jak w "Manii wielkości". Mimo to do dziś ceni się jego klasę, bo nawet grając w sposób błazeński, nie skaził nigdy tego stylu wulgarnością, a momentami był genialny, zachwycał i jednocześnie był nie do "przetłumaczenia", umykał słowom, na czym polega komizm danej sceny, jak w scenie napadu szału w "Oskarze" czy gdy przechodził na gestykulację połączoną z mamrotaniem.